BOLESŁAW LEŚMIAN
ZE ZBIORU "SAD ROZSTAJNY" ZMORY WIOSENNE LAS PRZYJDĘ JUTRO, CHOĆ NIE ZNAM GODZINY CIEŃ PIEŚŃ O PTAKU I O CIENIU ZIELONA GODZINA STEP. Z Księgi przeczuć KABAŁA ZNOJNI MIŁOSNYCH ZACHĘCEŃ TAJEMNICĄ... SKĄD ONI RODEM? Z CZYJEGO KOCHANIA?.. ICH SZATAN ZE ZBIORU "ŁĄKA" GAD PONAD ZAKRES ŚNIEŻYCY... ZE ZBIORU "DZIEJBA LEŚNA" IDZIE ZMIERZCH
ZE ZBIORU "SAD ROZSTAJNY" ZMORY WIOSENNE Biegnie dziewczyna lasem. Zieleni się jej czas... Oto jej włos rozwiany, a oto - szum i las! Od mrowisk słońce dymi we złotych kurzach - mgłach, A piersi jej rozpiera majowy cudny strach! Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej I dwaj rycerze zbrojni, i aniołowie trzej! Śnił się jej śpiew i pląsy, i wszelki prak, i zwierz! I miecz, i krew, i ogień! Sen zbiegła wzdłuż i wszerz!... A teraz biegnie w jawę przez las na lasu skraj - A za nią - Maj drapieżny! Spójrz tylko - tygrys - amaj!... Dziewczyna płonie gniewem... zaciska białą pięść... A wkoło pachną kwiaty... Szczęść Boże, kwiatom, szczęść! A wkoło pachną kwiaty, słońcem się dławi zdrój! Purpura - zieleń - złoto! Rozkwitów szał i ból! Grzmi wiosna! Tętnią żary! Krwawią się gardła róż! O, szczęście, szczęście, szczęście! Dziś albo nigdy już!... Dziewczyno, hej, dziewczyno! Zieleni się nam czas!... Kochałem nieraz - ongi - i dzisiaj jeszcze raz... Dziewczyno, byłem z tobą w snu jarach, w głębi kniej - Jam - dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej!... Jam - śpiew i pląs zawrotny! Jam wszelki ptak i zwierz! Jam miecz i krew, i ogień! Sen zbiegłem wzdłuż i wszerz... Sen zbiegłem goniąc ciebie, twój wierny tygrys - maj!.. Ja jestem las ten cały - las cały aż po skraj! Przekład ----------------------------------------------------------- LAS Pomyśl: gdy będziesz konał - czym się w tej godzinie Twoja pamięć obarczy, nim szczeźnie a minie, Wszystką ziemię ostatnim całująca tchem? Czy wspomnisz dzień młodości - najdalszy od ciebie - Za tę jego najdalszość, za odlot w podniebie, Za to, że w noc konania nie przestał być dniem? Czy wspomnisz czyjeś twarze, co - wspomniane - zbledną? Czyli, śmiercią znaglony, zaledwo z nich jedną Zdążysz oczom przywołać - niespokojny widz? Czy w popłochu tajemnych ze zgonem zapasów Zmącisz pamięć i zawrzesz na sto rdzawych zasuw, I w tym skąpstwie przedśmiertnym nie przypomnisz nic? Lub ci może zielonym narzuci się złotem Las, widziany przygodnie - niegdyś - mimolotem, Co go wywiał z pamięci nieprzytomny czas?... I ócz zezem niecałe rojąc nieboskłony, Łzami druha powitasz - i umrzesz, wpatrzony W las nagły, niespodziany, zapomniany las!... Przekład ----------------------------------------------------------- PRZYJDĘ JUTRO, CHOĆ NIE ZNAM GODZINY Pordzewiały twej wrótni zawory, Dym z twej chaty nie buja po niebie - Mnie tam nie ma! Tu jestem - bez ciebie, Tu, gdzie w próżni mijają wieczory! Zmienionego nim przywrzesz do łona, Wiem, że poznasz po łkaniu przewiny!... Czekaj na mnie, w cień własny wpatrzona, Przyjdę jutro, choć nie znam godziny... Zapal światło u progów przedsienia, Z macierzanek spleć wieniec nad czołem, Naucz dzieci mojego imienia I zachowaj mi miejsce za stołem! Ku tej drodze, gdzie idą pątnicy, Dłonie twoje rzucają cień siny... Zasadź brzozę pod oknem świetlicy, Przyjdę jutro, choć nie znam godziny... Duch mój, chabrem porosły i wrzosem, Burz zapragnął, co chłodem go zwarzą! Nie znam głosu, co będzie mym głosem, Nie znam twarzy, co będzie mą twarzą - Lecz ty jedna mnie poznasz niezłomnie, Gdy twe imię śpiewając w doliny, Z raną w piersi, zmieniony ogromnie, Przyjdę jutro, choć nie znam godziny... Przekład ----------------------------------------------------------- CIEŃ Anim patrzał na słońce przez lny, Anim chodził do boru po sny - Jenom widział, jak rzucony wzdłuż Cień mój powstał, by nie upaść już. Przetarł oczy i otrąsnął pył, Co był złoty i wiekowy był, W dniach zamierzchłych rozejrzał się wstecz. Przywdział zbroję i przypasał miecz. Siadł na rączy, na bułany koń, Uśmiechnięty cwałował przez błoń, Kopytami tratując na płask Kół słonecznych po murawie brzask! Dokąd zbiegłeś, konny cieniu mój? Czy z różami na śmiertelny bój? Czy do baśni niewidzialnej stąd? Czy w umyślny gwiazd po niebie zbłąd? "Ni do gwiezdnych wyżej ziemi burz, Ni do białych niżej słońca róż, Jeno pragnę powrócić w ten kraj, Gdzie ty byłeś - drzewom dany Maj! Gdzie ty byłeś - ponad jarem dąb - Zasłuchany w zew anielkich trąb, A ja - w pobok od słonecznych wrzeń. - W głębi jaru - twój dębowy cień! Gdzie ty byłeś z tamtej strony chat W snach zapadły, nieprzebyty sad, A ja - na wznak poległy u wrót - Twej zadumy wzór nikły i skrót!..." Wracaj, cieniu, konny cieniu mój, Poprzez kwiaty - w ten za nimi znój. Poprzez biały na jabłoni puch - W zmierzch dębowy, gdzie bywał mój duch! Anim patrzał na słońce przez lny, Anim chodził do boru po sny - Jenom widział, jak w wiosenny czas Z cieniem moim Bóg spotkał się raz... Przekład ----------------------------------------------------------- PIEŚŃ O PTAKU I O CIENIU Gdy - pod brzeg odbity stawem - Po niebiosach płynie ptak, Tajnią lotu, wichru zjawem Kołysany w przód i wspak - Wpatrzonemu w staw pod brzegi Przez ruchliwe trzcin szeregi Zdaje mi się wobec świata, Że on za mnie tak odlata, W niebie, w trzcinie mknąc, jak we śnie, Tu i ówdzie - jednocześnie!... Za mnie, za mnie, com wrośnięty Duchem - w ziemię, sercem - w męty Łez, wyciekłych z gwiazd w źrenice Tym, co weszli w mą świetlicę Nie wiadomo - jak i skąd - I stanęli nagle w rząd!... I gdy cień swe skrzydła szare Włóczy we mgle tam i sam, Oddający na ofiarę Siebie - drzewom, drzewa - nam - Stojącemu popod lasem, Gdzie czas - szumem, a szum - czasem, Zdaje mi się od niechcenia, Że on za mnie sny odmienia, To od dęba, to od sosny Wydłużony w bezmiar wiosny! Za mnie, za mnie, co nie mogę Nikłym cieniem paść na drogę, By nieść duchem w mgieł obczyznę Dziwną kwiatów podobiznę I pod wiatru miotać wiew Na murawę - kształty drzew!... Ptak - w niebiosy, cień - w mgławicę, Pogrzeb sunie przez ulice, Przez ulice - wzdłuż i wskroś!... Tak i nie tak - w inne kraje, A mnie z dala się wydaje, Ze to za mnie umarł ktoś!... Ktoś mi obcy, a już - bliski W trumnie, cichszej od kołyski, Duchem wzbity ponad światy Na kształt dymu z mojej chaty, Idzie z czarnych kół turkotem, Jakby właśnie szedł z powrotem Za mnie, za mnie, co - zaklęty - Róż zrywaniem pochłonięty, Zwlekam wciąż u wnijść tysiąca Do tych mgieł za mgłą miesiąca, Zwlekam, w sobie zapodziany, Zapatrzony, zasłuchany I tak żądny snów bez celu, Ze mi oto w mym weselu Ani nie żal, ani żal Tych, co za mnie idą w dal!... Przekład ----------------------------------------------------------- ZIELONA GODZINA I Rozechwiały się szumne gałęzi wahadła Snem trącone! Wybiła Zielona Godzina! Wynijdź, lesie, z swej głębi, ty - nasz i nie nasz! Czy jaz dusza w twe gąszcze znowu się zapadła? Czy jaz twarz się strumieniom twoim przypomina? Jeszcze moja przed chwilą - już niczyja twarz... Dziwno mi, że ją widzą wód prądy i drzewa, Tę samą - a już inną, i szepczą: "To - ona! Zbłąkaną poza nami - Bóg przywrócił nam!..." Mamże dziś po jej rysach poznać łaś, co śpiewa? Wszak mówiłem: gdy przyjdzie Godzina Zielona - Oddam lasom - co leśne, choćbym zginął sam!... II I przyszła!... Czują mrowisk ruchliwe pagóry, Ze to ja po nich stąpam, rwąc pajęczyn gazę, Skrzącą się, jak sam poblask - znikąd i bez tła... Cisza, dławiąc się w kwiatach, brzmi echem w lazury, Jakby właśnie, do kwiatów mająca urazę, Niewidzialna dziewczyna, głośno płacząc, szła! Duchu mój, wrażę ciebie, niby dziób bociani, W mokradła, żab oddechem nabrzmiałe i wzdęte, Byś poznał woń pod ziemią zaczajonych wód! W tobie - znojny szmer wężów, śmierć zdybanej łani, Nagła czerwień wiewiórek i zbóż złoto święte, I skwary macierzanek i paproci chłód. Jakże las, wespół z tobą zieleniąc się, dyszy! Wzdłuż polany przed chwilą wędrowny cień kruka Przemknął, ledwo ukosem tykając mych brwi. Zdaje mi się, że teraz - w tym znoju, w tej ciszy, Kiedy dzięcioł do dębu pierwszego zapuka - Czyjejś chaty dalekiej rozewrą się drzwi!... III Kochajcie mnie, kochajcie, wy - gęstwy zieleni, Wypełzło z nor podziemnych na jasność przestworu, Zrodzonego w tym samym, co me serce, dniu! I wy, senne gromady powikłanych cieni, Z głębi słońca na zawsze wygnane w zmierzch boru, I ty - stary, uparty, niewzruszony pniu! I ty, skrętna jemioło, coś zwykła na dębie Wieszać gniazda czepliwe - dla ciszy, nim jeszcze Snem się złotym opierzy, by ulecieć w świat! I ty - wąski strumieniu, co w srebrnym obrębie Taisz niebo - dla szczura wodnego, gdy w dreszcze Fal twych wpada, nadbrzeżny potrącając kwiat! Kochajcie mnie, kochajcie! Bo mnie wicher mroźny Gnał ku wam - z gwiazd bezleśnych aż na tamtą stronę Życia, gdzie w zieloności wypoczywa skroń! Kochajcie mnie, kochajcie, bom miłością groźny! Nie znam granic ni kresów! Pożądam i płonę! Płonący wołam światu: Razem ze mną płoń! IV Dziewczyno, nim się w mojej odbijesz źrenicy, Musisz przebrnąć splątane zieloności zwoje, Co od dawna mych oczu zaprószyły głąb. Leśno tam i cieniście, jak w owej krynicy, Gdzie drzew wierzchy tkwią na dnie. Nie patrz w oczy moje, Bo twą postać przesłoni pierwszy z brzegu dąb!... Długo one - te oczy - zbłąkane wśród jarów - Zbierały kwiaty żywe i śmiertelne zioła, Zważając na motyli dookolny tan. Dzisiaj głąb ich - to leśny a widzący parów... I nie wiem, czy śmierć kiedyś udźwignąć podoła Ducha - jagód purpurą przeciążony dzban! Nieraz one - te oczy - wpatrzone gwiaździście W słońce, światłem rozprysło po dębowych sękach, Czuły, jak w nich dojrzewa i paproć i wrzos... Więc im dano na miłość poglądać przez liście, Nikłym cieniem na moich pełgające rękach, Co za chwilę, dziewczyno, rozplotą twój włos. Ze też tymi oczyma, gdzie las ma schronisko, Zdołałem postrzec ciebie - w twej chacie za rzeką, Gdy się wokół i dalej rozpłomienił czas! Lecz choćbyś do mej piersi przywarła się blisko, Zawsze będę cię widział cudownie daleką - Próez ukryty w mych oczach, nie znany ci las! V Czylim światów tajemnych zjawionym przedmurzem Na które drzewa cień swój kładą nieprzytomnie? Ciało moje - na brzegu, reszta - w mroku den. Jam jest miejsce spotkania łez ze złotym kurzem Słońca, ptakom widnego!... Oto bór śni o mnie Sen, liśćmi zaprószony, gałęzisty sen! Śni, że idę, nie wiedząc ni dokąd, ni za czem - Ku bezcelom, zapadłym w nieprzebytą ciszę, Gdzie wszystko jest - bez nazwy, bez granic, bez tchu Na rękach niosę strumień, potrząsany płaczem, I uśmiechem go koję i do snu kołyszę, By go złożyć pod skałą - na trawie - na mchu. Brzozy, nagle od ziemi oderwane łona, Idą za mną, by drogę śpiewaniem mi skrócić I - marzeń dźwigaczowi - leśnych przydać sił... Wiedzą, że blady strumień na ręku mym kona, Ze go trzeba zdać kwiatom i ziemi przywrócić, 2ťe go trzeba pogrzebać, by dzwonił i żył. I grzebiemy go wspólnie - i żyje i dzwoni, Za kres boru wybiega, w nieskończoność polną, By się sycić odbiciem najzieleńszych niw. A brzozy z trwogą na mnie patrzą z swej ustroni, Bo wiedzą, że mnie w ziemi pogrzebać nie wolno, Żem inny, niepodobny - odmieniec i dziw! VI W parowie, pod leszczyny rozchełstanym cieniem, Spadły z nieba bezwolnie wraz z poranną rosą - Drzemie Bóg, w macierzankach poległy na wznak. Dno parowu rozkwita pod jego brzemieniem. Biegnę tam, mokre trawy czesząc 'stopą bosą, Schylam się nad drzemiącym i mówię doń tak: "Zbudź się, ty - ptaku senny! Ty - ćmo wielkanocna, Co zmartwychwstajesz pilnie, by lecieć w ślepotę Świateł gwiezdnych, gdzie w mroku spala się twój czar! Zbudź się! Słońce już wstało! Niech twa dłoń wszechmocna Zrywa kwiaty te same, corn we włosy złote Mej dziewczynie zaplatał, jak twój z nieba dar! Zbudź się! Pierwszego szczygła 'zapytaj o drogę Do chaty, gdzie po nocach przez okienic szpary Śmiech mój i me nadzieje patrzą w wonny świat! Pójdziem razem! Ramieniem własnym cię wspomogę? Pokażę ci sny nasze i nasze moczary - I słońce w oczach ptaków, zapatrzonych w sad!..." Tak doń mówię - i dłonią, wyciągniętą mężnie Nad nim, jak nad zwaloną od uderzeń bramą, Trafiam na jego ku mnie wyciągniętą dłoń! I zgaduję - oczyma wodząc widnokrężnie - Ze on do mnie z parowu modlił się tak samo, Jak i ja - nad parowem - modliłem się doń!... VII Dzwoń, Zielona Godzino! Płomień się goręcej, Dniu, szelestem gałęzi zwabiony z mgieł dali! Poznaj się, duszo moja, po zapachu traw! Tyś jest kwiatem i drzewem, mniej nieco a więcej... Przez las biegnie sen wioseł o słońcu na fali - Teraz mi całą ziemię przebyć w bród i wpław! Skwar widmem złotych siekier uderzył w drzew tłumy Trzebaż im ponadawać raz jeszcze imiona, By je poznać w zamęcie upalnego snu? Zamieniły się wzajem na cienie i szumy, Wysnuwając wbrew sobie z rozkwitłego, łona Dziwy, wichrem wmawiane jeziornemu dnu! Paproć rzuca cień lilii, co w nikłym kielichu Dźwiga wspomnienie łodzią rozszemranej wody Wespół z cieniem motyla, co tę wodę pił. Wierzba ściele na trawie - mgłom znany ze słychu Cień dziewczyny, idącej kędyś przez ogrody, Wyśpiewane z fujarki przez kogoś, co śnił. Wpobok dębu - w ukośnym majaczy skróceniu Cień rozwartej na słońce, niewiadomej chaty, Która kiedyś powstanie, burząc jego pień... A od mojej postaci, widnej mi w marzeniu, Znienacka u stóp legły - upada na kwiaty Cień Boga - ponadmierny, niespokojny cień! VIII Wynijdź, lesie, z swej głębi! Wynijdź z legowiska Zaczajonych rozkwitów, zieloną drzemotą Wpartych w ziemię, po ciemku zapatrzoną w znój! Wynijdź nagle z nor wszystkich, z jarów bez nazwiska, Z kniej zapadłych w moczary - z trzcin wrosłych tęsknot W wód zwierciadła, by zdwoić sen nad wodą swój! Wynijdź z woniejącego na wiatr pogmatwania Macierzanek z pokrzywą, zaszytą w cień rowu, Gdzie pełno czarnoziemnych, zwilgotniałych cisz! I z gniazd ptasich, skąd radość słońcu się odsłania,, Beznamysłem świegotu, dająca moc słowu, Zbiegłemu z ust niczyich - w zmierzch zielonych nisz! Wynijdż! Wałem zieleni spadnij na mą duszę, Przynagloną do śmierci spełnieniem zachwytu, Wyszłego na spotkanie tobie - w dal i w czas! Zjaw się - szumny i wielki w słońca zawierusze, Pełen jeszcze na oczach zgrozy i błękitu, Z sercem, w piersi ciążącym, jak rozgrzany głaz! Uchyl nagle przede mną zielonej przyłbicy, Ukaż twarzy nieznanej boskość i zaklętość, Co wiecznie spoza krzewów niepokoją mnie! Niech odbiję się cały w twej sępiej źrenicy, Niech zobaczą tych odbić czar i niepojętość, Niech się dowiem, czym byłem dla ciebie w twym śnie? IX Zdźwignął las ze swych parnych pod ziemią barłogów Duszę, wbitą sękami w żywiczne zamęty Snów o słońcu, wpatrzonych w szprychy smolnych kół... Szumiąc mrowiem wylęgłych z gniazd wiewiórczych bogów, Szedł ku mnie - zgrzany wiosną, wielki, uśmiechnięty, Wzdychający nadmiarem swych jezior i pszczół. Po długim niewidzeniu - nowych zgróz i mocy Nabraliśmy, by zejść się w dzień zmowny i jasny, Pełni zmężnień słonecznych i podziemnych zmian! Skroś tysiąc nieprzespanych w rozłące północy Odbity w jego oku - widzę kształt mój własny, Zieleniący się ptakom, jak daleki łan. Wiedząc, że wonne burze na oślep się zemszczą Za to nasze niebiosom widne z chmur spotkanie, Trwaliśmy - dwie tęsknoty, z nor wypełzłe dwóch! Jam czekał, aż się moje sny ku niemu zziemszczą, Aby w cieniu paproci zrosić swe otchłanie, A on czekał, aż w nim się rozlegnie mój duch! I długo my patrzyli w siebie - niezwiedzeni, Wonią głębin rozkwitłych pojąc się nawzajem, Zieleniąc się na przemian tajnią swoich szat. Aż dojrzawszy z kolei gromadę swych cieni, Gdy nas pierwszy lęk nagłym rozdzielił ruczajem, Cofnęliśmy się - każde w swą ciemność, w swój świa X Teraz ja wiem, że wokół - poza mną i - dalej Tłumy spojrzeń miłosnych zza krzewów i kwiatów Czyhają na zbliżenie mych piersi do zórz! Teraz ja wiem, co znaczy u wylotu alej Cień, upadły z przesianych przez liście zaświatów, Słońcu - na wspak, a ziemi i mym stopom - wzdłuż Wszystko widzi się! Wszystko pełni się po brzegi Czarem odbić wzajemnych! Spojrzyj przez igliwie W niebiosy, a w jezioro - poprzez płotów chrust!... Bóg się zmieszał w mych oczach z brzaskiem słońc, na śnieg Wbiegłych złotem - iż szmerem jaszczurek w pokrzywie, I z wonią bzu i z słodką krwią dziewczęcych ust! Dzwoń, Zielona Godzino! Miłością bezwstydny Płomień się, wonny świecie, pozbyły żałoby Po mnie, corn długo krył się przed tobą w mój żal! Idę oto na słońce, wiedząc, żem wskroś widny Drzewom, w drodze spotkanym, i ptakom, co dzioby Zanurzają w me usta, odbite'wsrod fal. Żem się przyśnił i 'zwidział tym kwiatom, i ziołom, Żem się pokład! na życiu, jak żuraw na łące - Ponad siebie rozkwitam, ponad siebie trwam! O, ruczaje, skąd niebo przygląda się siołom! O, gąszcze dziwów leśnych! O, kwiaty, widzące Mój na ziemi zjaw nagły - sen i chwała wam! Przekład ----------------------------------------------------------- STEP Z Księgi przeczuć Wkoło mnie step chłonący własne uciszenie. Wicher - rzekłbyś - z księżyca wybiega z szelestem Zdaje mi się, żem ziemskie zatracił istnienie, Że step śni, a ja - stepu snem przelotnym jestem...
Lęk mię chwyta, że ocknie się mój dziw uśpiony I pierzchnę z jego oczu, ja - chwilowa mrzonka! Lecz śpi mocno - a jego sen po nim się błąka - Błąkam się, jakbym wpłynąć pragnął w nieboskłony!
Cień za światłęm, a światło sunie się za cieniem Po ziemi, gdzie się w mroku zbłękitnia zieloność, A tam do widnokręgów przykuta milczeniem Czai się rozszerzona nocą nieskończoność. Przekład ----------------------------------------------------------- KABAŁA Oto pragnę odgadnąć bieg życia strumieni - Dni przyszłe, dni wysiłkiem godzin rozszalałe - W dłoni mam karty zżółkłe jak liście jesieni Od wichru wróżb trawiących. Układam kabałę... I gdy duch mój prastarą z życiem strudzon waśnią W ogniach jasnowidzenia pali snów obiatę. Pokój się rozezłaca w zamkową komnatę. Ja - i wszystko poza mną wnet się staje baśnią! Z kart głębi, gdzie się tają portrety odwieczne Czterech dworów królewskich, zaświatowych dworów, Wychodzą do odklętych podobne upiorów Króle, damy i pazie - cztery sny słoneczne! Zmarłych dawno czarownic widziadlane syny, W turkusach i topazach, w jedwabiach i złocie, W stroju sennych, zawiłym - ku mojej tęsknocie Zwracają martwe oczy i ust koral siny. I unosząc w swych berłach wieczności promienie, W kabalistycznym tańcu wirują o sali - Damy jak tulipany - pazie jak złocienie, Królowie jak lotosy, które żądza pali! Do tańca gra im zwiewna, dalsza od miesiąca Muzyka wywołana ich stóp wirowaniem, Melodia nie wiadomo skąd wypływająca. Melodia, co trwa kędyś poza własnym trwaniem. Trwa i śpiewa o bramach, gdzie w progach u celu Nic nas jeszcze nie czeka prócz oczekiwania, O krainach przebrzmiałych, kędy w harf weselu Sam taniec bez tancerzy upojnie się słania!... Sam taniec bez tancerzy, sam szał bez przedmiotu - Trwa i śpiewa, i nagle w oddaleniu kona. Wraz z nim pierzcha i moja baśń nie dokończona, Sen wysnuty z niczego albo z gwiazd obrotu! I znowy dawny pokój widzę pełen cieni, Co przed chwilą krył zamku zaklętego chwałę - W dłoni mam karty zżółkłe jak liście jesieni Od wichru wóżb trawiących. Układam kabałę... Przekład ----------------------------------------------------------- ZNOJNI MIŁOSNYCH ZACHĘCEŃ TAJEMNICĄ... Znojni miłosnych zachęceń tajemnicą, Jednako zemdleć potrafią w pogoni I za rycerzem, co się kocha w broni, I za bezbronną na kwiatach dziewicą. Zmarli i żywi, zbożni i występni Niezwyciężeni - i ów, który ginie - Są ich miłości zarówno dostępni Jak szczyty górskie i kwiaty w dolinie! Nie ujdzie motyl ni pszczoła, ni szerszeń Ich oczomchciwym, gdzie błęlitna bzczność Zmienia tęsknotę w bezbrzeż i cudaczność Skąpiąc jej wszelkich granic i zawierszeń! Bo nie zna granic ich żądzy przewina Prócz tej, gdzie nagłe szczęście się zaczyna... Przekład ----------------------------------------------------------- SKĄD ONI RODEM? Z CZYJEGO KOCHANIA?.. Skąd oni rodem? Z czyjego kochania? I kto takiego udzielił im chrzestu, Że pierś ich nigdy nie jest bez śpiewania, A skrzydła nigdy nie są bez szelestu? I kto ich zmyślił? Kto wywiódł ich z marzeń? I dla jakiego pod ziemią powodu? I dla jakiego na ziemi ogrodu? Dla jakich jeszcze na niebie wydarzeń? Kto pierwszy wyznał, nad czyją mogiłą To słowo: «anił», skrzydłąmi objawne, I czemu wyznał tak dziwnie, że było Od razu święte, od razu pradawne? I czemu, w zgony zapatrzon słoneczne, Tym, których nie ma, dał imię tak wieczne? Przekład ----------------------------------------------------------- ICH SZATAN Ich szatan, utraciwszy święty zapał grzechu, Lekceważy swe ognie trawiące i czary. Niespodziane wybuchy nadziei lub wiary Psują mu doskonałość szatańskiego śmiechu. Marząc nowe kuszenia i nowe chichoty, Wlóczy się, jak bez celu, ten łotr zadumany - I jakoby księżyca niezmienne odmiany, Trapi go myśl, krążąca dokoła tęsknoty... Próżno szuka płomienia dla swojej pochodni I barwy dość piekielnej dla świetnych sztandarów: Chwiejność grzechu samego, trudny wybór zbrodni Igra mieczem, wiszącym u boku zamiarów! Więc wybrednie bezczynny, a pełen olśnienia, Jak wniebowstępujący na wieczną weselność - Okiem, chciwie zmrużonym, z rozkoszą ocenia Swych odświętnych wywczasów ochoczość i dzielność! Ich szatan, utraciwszy święty zapał grzechu, Lekceważy swe ognie trawiące i czary. Niespodziane wybuchy nadziei lub wiary Psują mu doskonałość szatańskiego śmiechu. Marząc nowe kuszenia i nowe chichoty, Wlóczy się, jak bez celu, ten łotr zadumany - I jakoby księżyca niezmienne odmiany, Trapi go myśl, krążąca dokoła tęsknoty... Próżno szuka płomienia dla swojej pochodni I barwy dość piekielnej dla świetnych sztandarów: Chwiejność grzechu samego, trudny wybór zbrodni Igra mieczem, wiszącym u boku zamiarów! Więc wybrednie bezczynny, a pełen olśnienia, Jak wniebowstępujący na wieczną weselność - Okiem, chciwie zmrużonym, z rozkoszą ocenia Swych odświętnych wywczasów ochoczość i dzielność! Bo w pazurach swobody, pozornie pastuszej, W usilnym niewkraczaniu we własne bezedno - Tkwi niejedna tortura i piekło niejedno, Godne nawet najbardziej nieśmiertelnej duszy! On wie o tym - ów śmiały wróg samego siebie! I tym właśnie, iż wszelkich poniechał zabiegów, Gotuje nowe męki dla nowych szeregów Czcicieli kół zaklętych i pląsów po niebie!... Na wzór mężnych serafów haftując swe szaty Dzwonnym złotem tryumfów - ten truteń obłoczny, Wsłuchany w swych upadków zwycięskie wiwaty, Resztki nieba rad wyssać z kałuży po mrocznej!... Bo w zmierzch piekieł zużytych wzierając niechętnie, Śni idylle niebiańskie, a chytrze swe lice Odmładzając w błękitach - pradawną różnicę Między sobą a bogiem niweczy doszczętnie!... Przekład
ZE ZBIORU "ŁĄKA" GAD Szła z mlekiem w piersi w zielony sad, Aż ją w olszynie zaskoczył gad. Skrętami dławił, ująwszy w pół, Od stóp do głowy pieścił i truł. Uczył ją wspólnym namdlewać snem, Pierś głaskać w dłonie porwanym łbem. I od rozkoszy, trwalszej nad zgon, Syczeć i wić się i drgać jak on. Już me zwyczaje miłosne znasz, Zwól, że przybiorę królewską twarz. Skarby dam tobie z podmorskich den, Zacznie się jawa -- skończy się sen! Nie zrzucaj łuski, nie zmieniaj lic! Nic mi nie trzeba i nie brak nic. Lubię, gdy żądłem równasz mi brwi I z wargi nadmiar wysyszasz krwi, I gdy się wijesz wzdłuż moich nóg, Łbem uderzając o łoża próg. Piersi ci chylę, jak z mlekiem dzban! Nie żądam skarbów, nie pragnę zmian, Słodka mi śliny wężowej treść -- Bądź nadal gadem i truj i pieść! Przekład ----------------------------------------------------------- PONAD ZAKRES ŚNIEŻYCY... Ponad zakres śnieżycy, ponad wicher i zamieć Duch mój leci ku tobie w świateł kręgi i smugi. Czyjaś rozpacz się sili w biały posąg okamieć, W biały posąg nad brzegiem ociemniałej jarugi. Odkąd znikłaś w objęciach nie domkniętej w świat bramy, Odkąd zbladłaś, schorzała moich wspomnień bezsiłą, Tak się dziwnie nie znamy, tak się strasznie nie znamy, Jakby nigdy i nigdzie nas na świecie nie było. Znajdźmy siebie raz jeszcze wśród wichury i cienia, Zakochajmy się w sobie nad otchłanią wieczoru Tą miłością powtórną, co już nie chce zbawienia, Tym pragnieniem ostatnim, co już nie zna oporu! Zakochajmy się w sobie krwawym serca wyzuciem, Z tego szczęścia, o którym nie mówimy nikomu, Zakochajmy się w sobie naszych śmierci przeczuciem, Dwojga śmierci, co w jednym pragną spełnić się domu. Rwie się w strzępy wichura, jakby szumna jej grzywa Rozszarpała się nagle o sękatą głąb lasu. Życie, niegdyś zranione, z żył we trwodze upływa, Coraz bardziej na uśmiech brak odwagi i czasu! Ponad zakres śnieżycy, ponad wicher i zamieć Duch mój leci ku tobie w świateł kręgi i smugi. Czyjaś rozpacz się sili w biały posąg okamieć, W biały posąg nad brzegiem ociemniałej jarugi. Przekład
ZE ZBIORU "DZIEJBA LEŚNA" IDZIE ZMIERZCH Idzie zmierzch od zapłotków - od stodół - od jarów, Idzie zewsząd i znikąd, a taki ma narów, Że im bardziej snem przymrze i w rów się zagrzebie. Tym widniej mu w niebycie - tym łatwiej znieść siebie. O, nie łatwo nam było powiązać los z losem! Smutek boczył się na nas: żal patrzył ukosem... Odeszłaś - w ślad za tobą dzień złoty przeminął Ale z ziemi uchodząc po niebie wciąż płynął... Dogorywa dnia reszta w obłokach zbłąkana. Dołem mrok, lecz nadwyżką dnia - płonie stóg siana. Więc raz jeszcze - choć ciebie nie ma w pól rozłogu - Przeżywam dzień miniony - ten, co lśni na stogu. Przekład